Niestety rzadko koło zdarzeń obraca siła naszych marzeń.

"Jeśli chcesz rozśmieszyć Boga, opowiedz mu o swoich planach."

To właśnie zdarzyło się u mnie. Chyba byłam zbyt pewna swego i proszę. Kolejny zawód. Kolejne rozczarowanie. Mimo tego wszystkiego, co obecnie mnie spotyka, wierzę, że uda mi się poskładać do kupy. Mam chyba jakiś blue week. 

Wczorajsza wizyta u endo wreszcie przyniosła leki. Moja tarczyca zaczyna być leczona. Może wreszcie zacznę się dobrze czuć. Dzisiaj udało mi się rozpocząć weekend. Rzadko się zdarza, bym miała tyle dni wolnych z rzędu. Jednak, co to znaczy dzień wolny, gdy ma się na głowie dom, wymagającą pracę i magisterkę do napisania? Postanowiłam, że dziś będę się lenić. Że się wyśpię. Że będę robić tylko to, co chcę. I co? I wstałam o 6:30. Plus jest taki, że mam już ogarnięte mieszkanie, jedno pranie powieszone, wybawionego kota...I teraz pozostały tylko dylematy: zrobić cardio i obejrzeć film, czy pisać magisterkę, a może przygotować się do lekcji? A może zrobić zaległe prace na uczelnię? Pewnie większość dnia zajmie mi zastanawianie się nad tym, co gorsze. :) 

W tym roku powinnam się skupić trochę na swoim mózgu. Nie wiem jak to jest, że niektórzy ludzie czują się kompletnie bezwartościowi. Ja tak mam. Wydaje mi się, że dopiero, gdy będę super fit, gdy będę perfekcyjną narzeczoną i perfekcyjną panią domu, to będę coś warta. Raz się wściekam, raz jestem potulna jak myszka. Wierzę, że to się wreszcie ustabilizuje. Czasy są sprzyjające. Z każdej strony widzimy "idealnych ludzi". Idealne małżeństwa, idealne domy. I chociaż mam świadomość, że tak nie jest, to pędzę do tego...i nie wiem po co. Bo co wtedy? Co, jeśli okaże się, że będąc tym ideałem nadal nie jestem szczęśliwa? 

Mam nadzieję, że Wasz czwartek będzie trochę przyjemniejszy. ;) 



Komentarze